🐼 Wyszedłem Z Więzienia Co Dalej

Banglijczyk podejrzany o zabicie Anastazji trafił do więzienia w Pireusie. 32-letni Salahuddin S. z Bangladeszu, który oskarżony jest o porwanie, zgwałcenie i zamordowanie Anastazji Rubińskiej, opuścił wyspę Kos. Jak informują greckie media, w nocy ze środy na czwartek (28/29 czerwca) został przewieziony do więzienia Korydallos.

Polish Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese English Synonyms Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese Ukrainian These examples may contain rude words based on your search. These examples may contain colloquial words based on your search. I got out of prison I got out of jail I left prison I just got out of prison I just got out of jail Nie czułem tego dobra odkąd wyszedłem z więzienia. Kiedy wyszedłem z więzienia nic nie mogłem zrobić. Pewnie zastanawiasz się, jak wyszedłem z więzienia. Jak tylko wyszedłem z więzienia, jechałem na narty. Wstąpiłem do franciszkańskiego zakonu, gdy wyszedłem z więzienia. I joined the franciscan order of perpetual hope After I left prison. Wyszedłem z więzienia siedem miesięcy temu. Gdy wyszedłem z więzienia, przyrzekłem... Zacząłem posługę nim wyszedłem z więzienia. Żyłem zgodnie z prawem przez ostatnie pięć lat, odkąd wyszedłem z więzienia. Nie mówie o tym, kiedy wyszedłem z więzienia. Powinienem cię odwiedzić, gdy wyszedłem z więzienia, ale nie mogłem. Ostatni raz, kiedy wyszedłem z więzienia. Frances Gifford, dzień kiedy wyszedłem z więzienia. Kiedy wyszedłem z więzienia, nadal miałem nad czym pracować. Od kiedy wyszedłem z więzienia staram się prowadzić lepsze życie. Szukałem cię odkąd wyszedłem z więzienia. Kiedy wyszedłem z więzienia, a było to już po odzyskaniu niepodległości. Wiesz, kiedy wyszedłem z więzienia, mój kuzyn po uszy wpakował się w mój stary gang. Gdy wyszedłem z więzienia, nadeszły lata 70-te. Wyszedłem z więzienia i zacząłem szukać tego, który dzwonił. No results found for this meaning. Results: 92. Exact: 92. Elapsed time: 143 ms. Documents Corporate solutions Conjugation Synonyms Grammar Check Help & about Word index: 1-300, 301-600, 601-900Expression index: 1-400, 401-800, 801-1200Phrase index: 1-400, 401-800, 801-1200

Tłumaczenia w kontekście hasła "wyszedłem z więzienia" z polskiego na angielski od Reverso Context: Nie czułem tego dobra odkąd wyszedłem z więzienia.

— Zaczęło się w wieku jedenastu lat od kanapki ukradzionej koleżance z klasy. Dlaczego Pan to wtedy zrobił? — Byłem głodny. To był pierwszy raz kiedy zrobiłem coś złego. — A potem? — Kradłem portfele, kradłem w sklepach, w autobusach. Później były włamania do mieszkań. Nawet nie wiem w którym momencie stałem się złodziejem. Tak jak człowiek uzależnia się od alkoholu, narkotyków, hazardu tak ja uzależniłem się od kradzieży. — Dlaczego tamten jedenastolatek był tak głodny, że aż ukradł? — Ojciec od nas odszedł. Z kilkorgiem rodzeństwa zostaliśmy z mamą, która była alkoholiczką. Mamę zwolnili z pracy. Nie mieliśmy pieniędzy na jedzenie, na ubranie, wyłączali nam prąd i wszystko co tylko mogło być wyłączone. Mama nie dawała sobie rady. Zjawiali się w naszym domu różni „wujkowie”, którzy jak wypili to znęcali się nad mamą, nad nami. Wiele razy byłem świadkiem gwałtu na mamie. Dla dziecka, które musi to oglądać, to było coś strasznego. To nie było życie. To była totalna degradacja. — Co Pan wtedy czuł? — Nienawiść i ból. Uważałem, że cały świat jest zły. Że wszyscy ludzie zadają innym ból i cierpienie. Myślałem, że ludzie, którzy mówią, że kochają to kłamią. Bo gdyby kochali, to nie robiliby takich złych rzeczy tak jak mój ojciec. Mówił, że nas kocha, a bił mamę i bił mnie i moje rodzeństwo. Szedł do kościoła katolickiego i wracał pijany. Przestałem wtedy wierzyć w Boga. — Skąd kilkunastoletni chłopak wiedział jak ukraść portfel? — Spotkałem na swojej drodze ludzi o wiele, wiele starszych od siebie. I nikt mi nie powiedział: nie rób tego, bo możesz zbłądzić. Przeciwnie. Uczyłem się jak robić te złe rzeczy, żeby nie złapali I żebym nie musiał siedzieć w więzieniu. Było nas sześciu małolatów, a nad nami trzech recydywistów. To był młodzieżowy gang. — Co robiliście? — Jeździliśmy do innych miast i tam kradliśmy. Albo jechaliśmy nocą na wybrane osiedle i robiliśmy włamania. Wchodziliśmy przez okno albo przez balkon. Pamiętam sceny jak wchodziliśmy do domu, spali mąż, żona i dzieci, a my kradliśmy im pieniądze, złoto i wszystko, co miało jakąś wartość. Ludzie spali i nie wiedzieli, że po ich domu ktoś chodzi i kradnie. — Jaka była najgorsza rzecz, którą Pan zrobił? — Trudno powiedzieć, tyle tego było. — Gwałty? — To akurat nie. Były pobicia, napady, okaleczania. — Liderzy tego gangu byli dla Pana autorytetami? — Tak. Cieszyłem się, kiedy ktoś mnie pochwalił. Czułem, że gdzieś należę. Chciałem być lepszy niż inni. Kiedy ktoś z włamania przyniósł złoto i pieniądze to ja starałem się przynieść więcej. — Kiedy robił Pan coś złego to sprawiało to Panu przyjemność? — Czułem się zadowolony i spełniony. Wierzyłem, że jestem na dobrej drodze. Kiedy patrzyłem jak ludzie żyją, to myślałem sobie, ze nie chcę tak żyć.— Jak? — Normalnie, tak jak ludzie żyli. Dla mnie to było coś głupiego. Myślałem sobie: co to za życie chodzić do pracy? To się wzięło stąd, że ja nie znałem tego normalnego życia. Kiedy poszedłem do poprawczaka, wpajano mi, że jestem nikim i, że nic nie osiągnę. Wychowawcy mnie maltretowali. Uciekałem, robiłem próby samobójcze. I coraz bardziej zamykałem się w sobie. Przestałem reagować na jakiekolwiek bodźcie, na uczucia. — Nie miał Pan wyrzutów sumienia, kiedy komuś robił krzywdę? — Nie. — Nie działał na Pana czyjś krzyk i płacz? — Jak sam to robiłem to nie. Ale – i to było dziwne – nie lubiłem, kiedy ktoś okradał lub robił krzywdę starszym osobom. Nienawidziłem jak ktoś zdradzał drugą osobę w związku. Nie lubiłem kiedy ktoś się spóźniał. Lubiłem ludzi sumiennych, konsekwentnych, prawdomównych. To są dobre cechy, ale ja ich używałem, żeby robić złe rzeczy. Czasami myślę, że ktoś to dobrze wymyślił, że człowiek ma dobre i złe cechy. Nikt nie rodzi się od razu bandytą. Rodzi się zdrowy, normalny, z różnymi zaletami i wadami i potem od różnych sytuacji zależy czy wykorzysta swoje dobre czy złe cechy.— Jak to jest spędzić w więzieniu dwadzieścia pięć lat? — To jest straszne miejsce, przedsionek piekła. Najgorszemu wrogowi się tego nie życzy. — Przecież ma się za darmo dach nad głową, jedzenie… — W więzieniu trzeba być złym, bo jeżeli człowiek pokaże choć trochę słabości to go zjedzą. Są kary, hierarchie. Jedni drugich biją, okradają, wykorzystują seksualnie. A najgorsze rzeczy dzieją się w więzieniu dla kobiet. Kobiety są bardziej okrutne, wyrafinowane i podłe.— Co Pan tam robił na co dzień? — Dużo ćwiczyłem, czytałem książki, chodziłem na spacery. Wielu ludzi przychodziło do mnie po poradę. Planowałem różne rzeczy, które zrobię po wyjściu z więzienia: napady, włamania, handel. Rozporządzałem ludźmi. — Czy był taki czas, że za tą działalnością szły dobre pieniądze? — Pewnie, że tak, ale co to za życie jak ciągle żyje się w strachu? W każdej chwili mogła wjechać policja albo konkurencja. W każdym momencie można było zginąć. To było życie na ciągłym oriencie. Idziesz na zabawę. Jest fajnie, bo jest muzyka, są narkotyki, alkohol, kobiety, ale jest też ciągły lęk. W tamtym czasie ciągle czułem stres, ale nie wiedziałem czym to jest spowodowane. — Jak to się stało, że zmienił Pan swoje życie o 180 stopni? — Nawróciłem się. To się stało kiedy odsiadywałem ostatni wyrok w więzieniu dla najbardziej niebezpiecznych przestępców. Na spacer wychodziłem skuty, w pomarańczowym kombinezonie. Nie widziałem innych ludzi, współwięźniów. Nie miałem kontaktu z ludźmi. Jedzenie i książki z biblioteki podawał mi funkcjonariusz. Znowu myślałem o samobójstwie. Na spacery wychodził ze mną człowiek, który miał obserwować czy nie biorę jakiegoś przerzutu, nie kombinuję czegoś. Ten człowiek był osobą wierzącą, czytał pismo święte. Chciał opowiedzieć mi o Chrystusie. Kiedy to zrobił to przyszła mi do głowy myśl, że wyjdę na spacer i zabiję jego albo strażnika. A kiedy strażnik będzie do mnie strzelał to wtedy zginę. — Coś jednak nie poszło po Pana myśli. — Kiedy z tym planem wyszedłem na spacer, ten człowiek powiedział do mnie, że opowie mi ewangelię. Chodziłem dookoła, a ten poszedł do mnie i mówi: Jezus cię kocha. Wyzwałem go, ale chodziliśmy dalej. Idę i tak myślę, w którym momencie mam to zrobić. Tak, żeby strażnik wziął broń i zaczął do mnie strzelać. Wtedy ten człowiek znowu do mnie poszedł i znowu mówi: Jezus cię kocha. I wtedy ja go zacząłem bić. Strażnik zamiast mu pomóc to uciekł. Przyszła atanda (przyp. red.: w więziennej gwarze specjalna jednostka straży więziennej), ale on już leżał nieprzytomny. Jego zabrali do szpitala, mnie do celi dźwiękoszczelnej. W mojej głowie cały czas były słowa: Jezus cię kocha. Nie mogłem się ich pozbyć. Myślałem, że ten człowiek umrze. Jednak wrócił do życia, odzyskał zdrowie. Przychodzili do niego, żeby podpisał oświadczenie o sprawę sądową, ale on nie chciał. Kiedy się o tym dowiedziałem, czułem się wstrząśnięty. — Wyszedł Pan z więzienia. Co dalej? — Było bardzo ciężko. Wcześniej nigdy nie pracowałem, nie miałem przyjaciół, bliskiej rodziny. Musiałem się tego wszystkiego nauczyć. Nawet mówić uczyłem się od nowa. Nagrywałem się na taśmę i odsłuchiwałem czy nie słychać grypsu. — Jak Pan sobie poradził z poukładaniem codziennego życia? — Czułem obecność Jezusa, wspierał mnie w najtrudniejszych momentach. Dawne środowisko dawało o sobie znać. Przychodzili do mnie i mówili: Po co ci to? Nie masz nic, jesteś nikim. A jak wrócisz do mnie, będziesz miał wszystko. — Kiedy człowiek wychodzi z więzienia musi gdzieś spać, coś jeść. Miał Pan jakieś wsparcie? — Niektórzy ludzie myślą, że nachapałem się pieniędzy i po wyjściu z więzienia mogłem sobie żyć jak król. To jest nieprawda. Wszystko, co miałem oddałem państwu, kiedy się nawróciłem. Porządkowałem swoje sprawy, chciałem odciąć się od tamtego życia i tamtych pieniędzy. Z więzienia wyszedłem w jednych spodniach, w jednych butach i w jednej koszuli. Miałem przy sobie sto trzydzieści złotych.— To gdzie Pan poszedł? — Przyjęła mnie daleka rodzina. Jak się później okazało, byli przekonani, że mam dużo pieniędzy, liczyli na zysk. A ja nie miałem co jeść, nie miałem pieniędzy. Szukałem pracy, ale nikt nie chciał mnie zatrudnić. Chodziłem do MOPS-u i do innych instytucji. Wszyscy rozkładali ręce. Wyszedłem z więzienia i chciałem zmienić swoje życie. Potrzebowałem, żeby ktoś mi pomógł, ale okazało się, że nie ma ani żadnych programów, ludzi i pieniędzy na, to, żeby mnie wesprzeć na początku. Pomógł mi Prezydenta Miasta Ostrowa Poszedłem do niego, pokazałem mu papiery, powiedziałem mu kim jestem. Rozmawialiśmy, w międzyczasie jego sekretarka przyniosła mi śniadanie. Zadzwonił do MOPS-u i polecił, żeby mi pomogli. Wtedy po raz pierwszy napisała o mnie Gazeta Ostrowska. Zorganizowali zbiórkę rzeczy dla mnie. — Od tamtej pory minęło kilkanaście lat. Teraz jeździ Pan z wykładami wśród młodych przestępców. Czy oni w ogóle Pana słuchają? — Wracam do tych samych miejsc wiele, wiele razy i otrzymuję mnóstwo informacji, że to o czym mówię na spotkaniach faktycznie dociera do nich. Nie chcę, żeby uczyli się na swoich błędach. Niech uczą się na moich. Po to, to robię – nie dla pieniędzy, ani po to, żeby Pani robiła ze mną ten wywiad. — Czego najbardziej Pan żałuje? — Tego, że mama i ojciec zmarli zanim się zmieniłem. Wierzę, że gdyby to zobaczyli to i oni by się Śluz

Ziobro wypuścił z więzienia 24-letnią Marikę, akt nie ma w sądzie. Analiza dziennikarza TVN24 TVN24 Reporter TVN24 Sebastian Napieraj pyta o szczegóły sprawy Mariki TVN24 Видання IPN укр Strona główna Aktualności Aktualności –Jesienią 1939 roku sowiecka armia brała do niewoli polskich żołnierzy, którzy – w ogromnej większości – nie podejmowali z nią walki, posłuszni rozkazowi Wodza Naczelnego Edwarda Śmigłego-Rydza. Oficerów uwięziono w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. - Kartka z obozu w Starobielsku od najmłodszego brata mojego ojca, podporucznika 52. pułku piechoty w Tarnopolu Józefa Macedońskiego przyszła do ciotki Julii Szpakowej – siostry ojca do Złoczowa na początku 1940 roku. Przed wojną Józef był kancelistą w Urzędzie Miasta w Złoczowie. Powołany do wojska tuż przed wybuchem wojny, trafił do Starobielska. O kartce wysyłanej przez niego stamtąd dowiedzieliśmy się dopiero pod koniec wojny, kiedy przywiozła ją ciotka, która uciekła przed Sowietami do Krakowa. Józef był pewien, że wróci, pisał o losach kolegów po ukraińsku, bo myślał, że Ukraińców będą zwalniali do domu. - Pan nie został wywieziony ze Lwowa, jak wielu innych Polaków. - Mieliśmy z rodziną wyjątkowe szczęście. Kilka razy Sowieci przyjeżdżali pod naszą kamienicę, wykrzykiwali nazwisko „Macidonskij”, ale do nas nie trafili. Dom stał przy Łyczakowskiej, więc we wszystkich dokumentach było zapisane „Łyczakowska”, ale kamienica była podzielona między dwóch braci – współwłaścicieli i wejście do naszego mieszkania znajdowało się przy bocznej ulicy Dobrzańskiego. Kiedy Sowieci wpadli na to, żeby wejść z drugiej strony, nas już nie było. - W marcu 1940 roku Biuro Polityczne WKP(b) podjęło decyzję o wymordowaniu około 25 700 Polaków z obozów dla jeńców wojennych i więzień. - Wówczas nie znaliśmy losów polskich oficerów. Byliśmy świadkami dantejskich scen w samym Lwowie: enkawudziści zabierali Polaków po nocach, wywlekali ludzi na śnieg i mróz. Najpotrzebniejsze rzeczy mieliśmy spakowane. W dzień spaliśmy, w nocy siedzieliśmy na walizkach, bo wtedy chodziło NKWD. Matka sprzedała fortepian. Spodziewaliśmy się, że nas wywiozą, bo przecież brali wszystkich policjantów z rodzinami – takie wieści krążyły. Ludzie mówili, że policjantów albo na miejscu zabijają, albo gdzieś wywożą. Żonę brata ojca, Aleksandra i jego dwóch synów Sowieci wywieźli wagonami bydlęcymi aż do Kazachstanu jako rodzinę oficera polskiego. Jeden z chłopców miał siedem lat, drugi - pięć. Przeżyli wojnę. Gdyby nie kradli, pomarliby z głodu. Ciotka, która przed wojną była nauczycielką, znała ukraiński, zatrudnili ją więc w administracji kołchozu. Jakoś przetrwali. Stryj Aleksander zgłosił się dobrowolnie pod nazwiskiem Stanisław Pałka – miał dokumenty kogoś zmarłego – na wyjazd do Sowietów do pracy w sowchozie, bo chciał szukać rodziny. Kiedy NKWD zabrało jego żonę i synów, stryj się ukrywał. Sowieci wysłali go na Syberię, zatrudnili go w administracji sowchozowej. Nie wpadł w Rosji na ślad żony. - Kiedy Panu z matką i siostrą udało się wyrwać z sowieckiego piekła pod okupację niemiecką, trwała akcja wywożenia jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Zaczęły się egzekucje. Trwały do 22 maja (w Kalininie). - Nie mieliśmy pojęcia, że w tamtym czasie zginął najmłodszy brat ojca, o którym wspominałem - Józef, więzień Starobielska. Jeszcze długo po wojnie ojciec z siostrą i bratem szukali go przez Czerwony Krzyż. A zamordowali go Sowieci w Charkowie. - Spisy nazwisk ofiar z trzech obozów: Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska zaczęto publikować w Polsce w latach 90. na podstawie list przekazanych Polsce przez Rosjan w 1990 roku. - Dopiero wtedy znalazłem nazwisko stryja Józefa w „Wykazie akt ewidencyjnych jeńców wojennych, którzy opuścili obóz NKWD w Starobielsku” pod numerem 2148. - Długo myślał Pan o założeniu Instytutu Katyńskiego i wreszcie udało się ten pomysł urzeczywistnić. - Chciałem ocalić dokumenty i relacje o Katyniu, o wywózkach na Wschód. Miałem sporo literatury na ten temat, spotykałem się z wieloma ludźmi, rozmawiałem. Ale wszyscy się bali. Przeciwko zakłamywaniu historii tego mordu zaprotestowałem pierwszy raz wiosną 1965 roku – postanowiłem przypomnieć, że mija 25. rocznica Zbrodni Katyńskiej. Razem z kolegą, Bohdanem Walknowskim, synem oficera Wojska Polskiego zdecydowaliśmy się oblać czerwoną farbą tzw. pomnik wdzięczności przy placu Wolności, dzisiejszym placu Inwalidów w Krakowie. Zdobyliśmy czerwony tusz do pieczątek. Umówiliśmy się, że ja będę się przechadzał dokoła, obserwując sytuację, a Bohdan obleje kolumnę. Gdyby go aresztowali, miałem uciekać i dać znać jego rodzinie. Na szczęście wszystko się powiodło, a ja dałem mu z wdzięczności szablę kozacką z 1920 roku. To był jeden z pierwszych w PRL aktów protestu przeciwko zakłamywaniu historii Katynia. Razem z Markiem Baterowiczem, który mieszka dziś w Australii i Łukaszem Łatakiem wypisywaliśmy na murach i w budkach telefonicznych słowo „Katyń”, także na murze zespołu szkół przy Alejach Mickiewicza. Pisze o tym w donosie TW „Gałązka”, czyli Julek Gasiun – teraz używa nazwiska Gasiunus – brat mojej koleżanki. Ale to było za mało. Myślałem o organizacji, która będzie zbierać materiały i rozpowszechniać je nawet na skalę międzynarodową. Wiedziałem, że tylko my, Polacy, możemy upomnieć się, krzyczeć o pamięć. - W PRL nie mieliśmy dostępu do dokumentów z ekshumacji w Katyniu, jaką przeprowadzili Niemcy w 1943 r. - Uważałem, że trzeba koniecznie opublikować raport sir Owena O’Malleya, brytyjskiego ambasadora przy polskim rządzie emigracyjnym w Londynie, opracowany w 1943 roku na podstawie relacji ocalałych więźniów, wskazujący na winę Sowietów. Był także raport z 1952 roku opublikowany przez Komisję Maddena (…) Szukałem więc ludzi w różnych środowiskach ziemiańskich, kościelnym, duszpasterskim, którzy chcieliby zorganizować się w sprawie zbierania dokumentów i ujawniania prawdy. Na początku nikt nie chciał. - A jednak znaleźli się tacy, którzy podjęli ryzyko. W 1978 roku powołał Pan z Andrzejem Kostrzewskim i Stanisławem Torem tajny Instytut Katyński. - Stanisław Tor pochodził z Wołynia. Brał udział w kampanii wrześniowej; potem przez Karpaty przedostał się do Rumunii, a stamtąd na Bliski Wschód. Walczył pod Tobrukiem i o Monte Cassino. Po wojnie mieszkał w Wielkiej Brytanii, potem w USA, a w połowie lat 60. wrócił do Polski. Jego dom był położony w na uboczu, dlatego tam odbywały się później zebrania Studenckiego Komitetu Solidarności, Wolnych Związków Zawodowych, wreszcie -KPN. Jego brat mi opowiadał, jak w latach 60. Stanisław Tor zrobił sobie tablicę z napisem „Precz z kłamstwem” i chodził po Rynku Głównym. Zatrzymała go milicja. Ale musieli go zwolnić, gdyż nie mogli mu niczego udowodnić. Tor bronił się, że protestuje przeciwko kłamstwu w ogóle. Stanisław Tor poznał mnie z byłym żołnierzem wywiadu AK, mecenasem Andrzejem Kostrzewskim (…) W Katyniu zginął brat jego matki, oficer Jan Biling. Jego mieszkanie pełne było pamiątek Wojska Polskiego. Okazało się, że Andrzej pasjonuje się historią wojskowości. W jego mieszkaniu w jeden wieczór i noc przygotowaliśmy strategię – co chcemy osiągnąć w ramach Instytutu Katyńskiego. Najpilniejsze było: ochrona dokumentów, listów, pocztówek z Katynia, książek, zdjęć ofiar. Trzeba było rozpowszechnić apel do społeczeństwa o udostępnianie materiałów. Ustaliliśmy, że będziemy wydawać pismo „Biuletyn Katyński”. Kostrzewski, były żołnierz AK oraz Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, miał zająć się redakcją. Miał masę dokumentacji, materiałów dotyczących Katynia też. Niektóre przywiózł z Londynu, gdzie po wojnie został jego ojciec. Utrzymywał kontakty z Polonią, poza tym – pracował w kancelarii, więc łatwo mu było zdobyć papier maszynowy, przebitkowy oraz kalki. Przez rok udało mu się zredagować i przepisać na przebitkach 23 numery „Biuletynu”. - W roku 1978 Instytut nie mógł działać jawnie. - Zdecydowaliśmy, że przez pierwszy rok będziemy działać w absolutnej konspiracji, ale przygotowujemy materiały, wydrukujemy ulotki i kilkanaście numerów „Biuletynu”. Ustaliliśmy, jakimi materiałami będziemy dysponować i opracowaliśmy tekst Statutu, Oświadczenia oraz Apelu do społeczeństwa o zbieranie materiałów. Dla bezpieczeństwa kontaktowaliśmy się z Torem głównie w kościołach. Potem ustaliliśmy, że tylko ja się ujawnię - za rok. Nie mieliśmy wątpliwości, że prędzej czy później wpadniemy, ale mogliśmy to opóźnić. Wiadomo było, że najpierw będą chodzić za mną i zarobimy w ten sposób trochę czasu. Ja miałem pełnić rolę kontaktu dla ludzi, którzy pod mój adres będą przynosić dokumentację i relacje dotyczące Katynia. Byliśmy pewni, że przyjdą Sybiracy, ludzie, którzy doznali opresji komunistycznych – tak się zresztą stało. - Instytut zyskał też nowych „działaczy”. - W maju 1978 r. do naszego grona przystąpił inż. Leszek Martini. Pochodził z Sambora – miasta nad Dniestrem w obwodzie lwowskim, siedział w więzieniu we Lwowie. Wiedziałem więc, że nie zdradzi. Był krewnym prokuratora Romana Martiniego, jeńca obozu w Murnau, który prowadził w powojennej Polsce śledztwo w sprawie Katynia. Dostał polecenie władz, potrzebujących sfingowanego wyniku dochodzenia jeszcze przed procesem w Norymberdze. Został zamordowany – ta zbrodnia miała związek z Katyniem (…) Później przypomniałem sobie, że mam kolegę ze studiów, Kazimierza Godłowskiego, którego ojciec, znakomity neurolog został zamordowany w Katyniu. (…) Powiedziałem mu, że założyliśmy Instytut, że najchętniej byśmy z nim współpracowali, a jak nie może, to żeby tylko spisał historię ojca. A jemu oczy się zapaliły i powiedział: „Oczywiście!” Okazało się, że był zaufanym człowiekiem prymasa Stefana Wyszyńskiego, w latach 50. przemycał uwięzionemu prymasowi dokumenty watykańskie w Bieszczady. Miał ziemię z Katynia. Urwał się na dzień z naukowego sympozjum w Mińsku, znał rosyjski, więc mu się udało dotrzeć na groby. Myślę, że pomógł mu wygląd: blondyn, silnie zbudowany, z długą brodą. Przypominał ruskiego popa. Ubrał się w najgorsze szmaty, jakie znalazł, wziął czapkę-uszatkę i pojechał do Smoleńska, potem dotarł autobusem do Gniezdowa, a stamtąd - do Katynia (…) - Pięciu odważnych ludzi zdecydowało się działać. - Wkrótce nie byliśmy sami. W kwietniu 1979 roku ogłosiliśmy, że działa Instytut Katyński i zaczęliśmy rozdawać materiały. Pomagał nam Marian Banaś, wychowanek oaz ks. Blachnickiego. Wtedy kończył studia prawnicze. Wspierał nas też jego kolega - Ludwik Stasik. W rozpowszechnianiu katyńskich ulotek brała udział moja przyszła żona Jaga Dziedzic i jej koleżanka Krystyna, a także Jaś Franczyk – współzałożyciel w 1979 roku Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy w Nowej Hucie, jeden z redaktorów „Krzyża Nowohuckiego”. Był jeszcze Franciszek Grabczyk – też z Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy, inżynier w kombinacie, od 1979 roku musiał pracować jako robotnik w Zakładzie Ceramiki Budowlanej Zesławice w Nowej Hucie. Grabczyk to był niespokojny duch – w 1965 roku opowiadał się publicznie za budową kościoła w Nowej Hucie, za zwrotem ziem polskich zagarniętych po II wojnie przez ZSRS; potem pisał petycje do kogo się dało: szefa partii Edwarda Gierka, Rady Państwa, kard. Stefana Wyszyńskiego i kard. Karola Wojtyły, redakcji gazet w sprawie zwolnienia uczestników demonstracji w 1976 w Radomiu i Ursusie. No i był Mietek Majdzik. Najodważniejszy z nas. Bardzo się zapalił do sprawy Instytutu Katyńskiego. Od razu się zgłosił, kiedy „Wolna Europa” o nas powiedziała. Syn legionisty, wychowany w tradycji patriotycznej. Jego ojciec był ofiarą Zbrodni Katyńskiej, został zamordowany w Miednoje. Mietek był wcześniej aresztowany, na UB go torturowali, dostał wysoki wyrok, wyszedł dopiero w 1956 roku. - Ale tylko Pana nazwisko i adres zostały opublikowane w Biuletynie Katyńskim. - Ta strategia okazała się skuteczna. Być może chronił nas fakt, że sprawa Zbrodni Katyńskiej jest dla Polaków tak bolesna, iż nawet SB zbyt gorliwie mnie nie ścigało. Inni też nie próżnowali. Andrzej Kostrzewski przetłumaczył z angielskiego raport ambasadora O’Malleya, w którym ten stwierdza, że wszystkie dane wskazują na Sowietów jako wykonawców Zbrodni Katyńskiej (…) Kazik Godłowski opisał w jednym z numerów „Biuletynu” swoją podróż do Katynia. Ja miałem szukać możliwości druku. - Nie było jednak łatwo znaleźć chętnych do drukowania rzeczy o Katyniu… - Studenci byli chętni, ale mieli ograniczone możliwości - jakiś sitodruk. Zwróciłem się do KPN. Stanisław Janik-Palczewski wydrukował na powielaczu spirytusowym pierwszy „Biuletyn Katyński” z Romą Kahl-Stachniewicz. Wyszło im, niestety, bardzo słabo, druk był niebieskawy. Ale lepszej jakości wówczas nie mogli zrobić (…) Pojechałem do Warszawy - do KOR-u oraz do Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela z prośbą, aby to wydrukować. Szef KPN Leszek Moczulski obiecał, że wydrukuje. Potem powiedział, że zaraz po mojej wizycie przyszła SB, zrobili mu rewizję i wszystko zabrali (…) Dostałem się do słynnego księdza Ziei, który był już ciężko chory. On brał udział już jako kapelan w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, potem - współzakładał KOR. Powiedziałem, że chcemy współpracować ze wszystkimi niezależnymi organizacjami, by ujawnić prawdę o Katyniu. Obiecał, że KOR ułatwi mi publikację. Natomiast Adam Michnik nie miał dla mnie czasu; oznajmił mi, że KOR Katyniem się nie będzie zajmować, bo Katyń to przeszłość, a KOR zajmuje się przyszłością. Przypomniałem mu: „Ale piszecie o marcu 1968”. „A to jest co innego” – powiedział i na tym rozmowa się skończyła. Jan Lityński też uważał, że pomysł jest zły, że ujawnienie Zbrodni Katyńskiej i upublicznienie tego powiększy przepaść między Polakami a Rosjanami. Od KOR usłyszałem, że jeżeli zakładałem KPN razem z Moczulskim, to nie możemy mieć kontaktu (…) Jedynie ze Śreniowskim dało się rozmawiać o druku. Miałem adres pierwszej żony Lityńskiego, Anny Dodziuk. U niej zostawiłem jeden komplet „Biuletynów” do druku, miała je przekazać Józkowi Śreniowskiemu do Łodzi. Pamiętam, że byłem u KOR-owców jeszcze raz z prośbą, żeby rozgłośnia BBC i „Wolna Europa” wspomniały o Instytucie Katyńskim. I wtedy trafiłem na imieniny Seweryna Blumsztajna. (…) Nie byłem pewny, czy dadzą znać do „Wolnej Europy”. Potem się okazało, że ta podała informację o Instytucie. - Czy była jakakolwiek reakcja społeczna na powstanie Instytutu Katyńskiego? - Kiedy moje nazwisko ogłosili w „Wolnej Europie”, pod moim domem pojawiły się samochody z panami smutnymi. Sąsiedzi byli bardzo życzliwi, ostrzegali mnie, że na dole stoi UB. Nauczyłem się wtedy chodzić po dachach, wychodzić przez piwnice. Ale korzyści z ujawnienia mojego nazwiska i adresu w różnych podziemnych gazetkach były ogromne. Po pierwsze, zaczęto zgłaszać się z prośbami o prelekcje po akademikach, w duszpasterstwach, także dla robotników z Nowej Huty (…) Po wtóre, zaczęły do mnie przychodzić różne osoby z ciekawymi relacjami na temat duplikatów niektórych materiałów katyńskich. W listopadzie 1979 roku, zanim ukazały się „Biuletyny”, przeprowadziliśmy akcję na uniwersytecie. Były obchody rocznicy Sonderaktion, więc wydaliśmy ulotkę w 50 egzemplarzach, przepisaną na maszynie: z jednej strony nazwiska profesorów zmarłych w Sachsenhausen i innych obozach niemieckich, z drugiej – nazwiska profesorów UJ zabitych w Katyniu i Starobielsku. Po polsku i angielsku. Rozdałem te ulotki. Przed Bożym Narodzeniem 1979 roku Anna Dodziuk przysłała mi telegram, który znaczył, że wszystko czeka wydrukowane(…) Danuta Staszewska, świetna graficzka, dała mi linoryt Matki Boskiej Katyńskiej - 40 na 30 centymetrów – ten dziś powszechnie znany. Powiedziała, że daje go Instytutowi, żebyśmy wykorzystali go tak, jak uznamy za pożyteczne. (…) Dopiero po Nowym Roku 1980 roku materiały wydrukowane ostatecznie do mnie dotarły. Józiu Śreniowski przyjechał taksówką na dworzec z dwiema ciężkimi walizkami. Ja zabrałem to do Krakowa. Wysiadłem o rano na dworcu, idę do tramwaju, śnieg pada, pełno tajniaków, bo już działa KOR, KPN, ROPCiO, Studencki Komitet Solidarności (…) Jednak Pan Bóg mnie strzegł i doniosłem te walizy do mojej pracowni malarskiej. Zaraz zacząłem drukować ten linoryt. Niestety, bibuła była wydrukowana nieczytelnie. Po prostu ktoś oszczędzał na farbie. Ale linoryt to była rewelacja. Kilkanaście czarno-białych linorytów Matki Boskiej Katyńskiej dałem odważnym księżom i seminarzystom, Andrzejowi Zwolińskiemu oraz Tadziowi Isakowiczowi-Zaleskiemu, wtedy studentowi pierwszego roku seminarium. W absolutnej tajemnicy zrobili fotografie pocztówkowe i rozdawali to pod kościołami w okresie Wielkiego Postu, narażając się swoim wychowawcom. Ale zrobili dobrą robotę i Madonna Katyńska od 1980 roku weszła w przestrzeń publiczną jako bardzo czytelny znak zbrodni. „Solidarność” przedrukowywała ten linoryt później w wielkim formacie. Kiedy się dzisiaj na to patrzy, technika druku wydaje się prymitywna, ale wówczas to była doskonała jakość. - Z drukiem Biuletynu nadal były jednak problemy. - Pomogło środowisko studentów UJ, którym przewodziło kilku ludzi działających w drugiej połowie lat 70. w „Akcji na Rzecz Niepodległości”: Marian Banaś, Piotr Boroń, współzałożyciel Niepodległościowego Instytutu Wydawniczego, po strajkach sierpniowych pracownik Zarządu Regionu „Solidarności”. W grupie niepodległościowców był także Jurek Giza – w latach 80. organizator niezależnych wystaw historycznych, koncertów i obchodów świąt patriotycznych. No i Krzysiek Gąsiorowski, zmarły w 2003 roku, wtyka bezpieki – jak się, niestety, okazało. Oni i Ludwik Stasik wydrukowali w 1980 roku 600 sztuk raportu komisji Maddena z 1952 roku, który Andrzej Kostrzewski przetłumaczył z angielskiego. Jan Franczyk zorganizował też świetne drukarnie, jeździł do Wrocławia, wydawał ładnie „Krzyż Nowohucki”. On mi zrobił pięknie raport O’Malleya. W 1981 roku wydrukował również doskonale „Zbrodnię katyńską w świetle dokumentów” autorstwa Józefa Mackiewicza. W 1980 roku pojawił się też Wojtek Wiśniewski, grotołaz, świetny drukarz, głęboko zakonspirowany, i wymyślił genialną rzecz: druk „Biuletynu Katyńskiego” wielkości standardowej koperty, żeby każdy mógł go wysyłać pocztą. Miał profesjonalnych drukarzy. Tylko drogo to kosztowało (…) Od 1978 roku do grudnia 1981 roku ukazały się 32 numery „Biuletynu”. Potem nastał stan wojenny. Po formalnej rejestracji w sądzie Instytutu Katyńskiego w Polsce w 1991 roku zaczęła wychodzić druga seria „Biuletynu” – ukazało się jeszcze 12 numerów. - Z drukiem innych wydawnictw też były kłopoty. - Kiedy Jerzy Smorawiński, syn zamordowanego w Katyniu generała Mieczysława Smorawińskiego, który przyłączył się do nas w 1983 roku, przetłumaczył z angielskiego wydaną w USA „Śmierć w lesie” Janusza Kazimierza Zawodnego, w Krakowie nikt się nie podjął wydrukowania. W tym samym czasie dostałem z Londynu najnowszą, poprawioną listę katyńską. Listę miała nam wcześniej wydrukować „Solidarność”, ale lista „wpadła” 13 grudnia 1981 roku. Potem ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski miał drukować, ale władze kościelne odebrały mu dostęp do kopiarki. Szukałem możliwości, by wydać listę na rocznicę w 1985 roku. Maria Hernandez, uczestniczka demonstracjach studenckich w 1968 roku, współzałożycielka i członek redakcji podziemnej „Arki”, wzięła to wiosną 1984 roku (…) Chodziłem też do „Tygodnika Powszechnego”, nie wiedząc, że jedna z pań tam pracujących, bardzo miła, była przez lata tajnym współpracownikiem SB (…) Wreszcie pojechałem do Wrocławia, do współpracującego z nami Leszka Stefana, On znalazł drukarzy, tyle że trzeba im było zapłacić. Zaproponowałem, żeby sami to sprzedali i wzięli zysk. Tak zrobili, ale nie dali nic dla Instytutu Katyńskiego. Wyszło więc na to, że drukarze nas nacięli. - A jaka była reakcja bezpieki na podanie informacji o powstaniu Instytutu Katyńskiego? - SB wezwała mnie w lutym 1980 roku. Przyjechał z Warszawy pułkownik Zalewski. Był uprzedzająco grzeczny, najpierw opowiedział historię swojej rodziny z Kresów. Mówił: „Wiem, że pana stryj został zabity w Katyniu… My to kiedyś ujawnimy, bo wszystkie dokumenty są i w Polsce, i na Ukrainie, i na Białorusi, ale na razie, widzi pan: mamy drugie miejsce w produkcji ziemniaków, stali też, a wszystko dzięki temu, że chroni nas Związek Radziecki. I bezpiecznie żyjemy, i szkoła dla dzieci jest za darmo… Co pan chce? Zepsuć to? Ujawni pan, żeby co? Żeby rewolucję w Polsce zrobić? (…) Niech pan to schowa na razie”. Koło południa pojawił się inny facet i mówi: „Graliśmy razem w piłkę nożną na Placu Wolnica 30 lat temu. Nie bądź frajer. Możesz żądać obiadu, możesz wezwać lekarza. A jeśli masz przy sobie coś trefnego, to daj mi to, a ja sobie poczytam i ci potem oddam” (…) I jeszcze powiedział: „Masz prawo, jeżeli ci zimno, żądać, żeby cię zaprowadzili do ciepłej celi. Chcesz coś zjeść? To ja zaraz zamówię obiad dla ciebie, z jakiej restauracji?”. Byłem przerażony tą nadzwyczajną uprzejmością (…) Kiedy wrócił pułkownik, powiedziałem: „Postaram się nie rozpowszechniać tak szeroko, tylko wśród naukowców – mam kolegów historyków”. Nie żądał ode mnie żadnego podpisu. I wypuścili mnie. Potem w kwietniu 1980 roku miałem wygłosić prelekcję o Katyniu w Bielsku-Białej. Spotkanie z młodzieżą zorganizował Zdzisław Mnich, działacz pierwszych niezależnych związków zawodowych (…) Niestety, zostaliśmy zatrzymani. Siedziałem ponad 50 godzin, przyszła Niedziela Palmowa, dzwonią dzwony, więc zacząłem kopać w drzwi, wołać: „Do kościoła, do kościoła, na Niedzielę Palmową”, bo już siedziałem ponad 48 godzin. Przyszedł jakiś starszy milicjant i mówi: „Panie Macedoński, ja bym sam pana wypuścił, ale nie mamy przepisów, żeby zwalniać do kościoła, muszę dostać polecenie” (…) Może za pół godziny drzwi się otwierają i dwóch młodych ubeków wchodzi: „Niech pan się zbiera, pojedzie pan do kościoła”. Zawieźli mnie na stację. Tak się skończyła prelekcja. - Potem był stan wojenny, co dla Pana wiązało się z internowaniem, a więc przerwaniem wszelkiej aktywności, ale Instytut Katyński wrócił do życia… - Kiedy wyszedłem z więzienia, zaczęliśmy się z Andrzejem Kostrzewskim zastanawiać, co dalej. Zostali Leszek Martini i Kazik Godłowski. Wówczas dotarł do nas niemiecki dokument, który dostawało Ludowe Wojsko Polskie, przetłumaczony na polski. W tym dokumencie oskarżano syjonistów o Zbrodnię Katyńską. Trzeba było jakoś zareagować. Andrzej znalazł w spisie ofiar Katynia nazwiska żydowskie i wyszło nam, że około 280 osób zamordowanych było Żydami. Wysłaliśmy tę informację do Londynu do jeszcze istniejącego tam rządu polskiego. Pisaliśmy też petycje w sprawie Zbrodni Katyńskiej do Rady Państwa. Przy okazji spotkań u dominikanów zbierałem podpisy – nieraz ponad 100 – w sprawie ujawnienia sprawców Zbrodni Katyńskiej, apele o roztoczenie opieki nad tymi, którzy przeszli Sybir. Jeździłem po różnych miastach, ośrodkach akademickich z prelekcjami o Zbrodni Katyńskiej. Jeździłem autostopem. - Nie bał się Pan? - Często odbierałem głuche telefony, słyszałem tylko oddech. Był strach mój i mojej rodziny. Sąsiedzi mówili: znowu stoją te dwa samochody (…) To, że ocaliłem życie, że nic się nie stało, tłumaczę sobie tym, że nawet ubecja się łamała przy sprawie Katynia. - Działalność tajnego Instytutu Katyńskiego skończyła się po 1989 roku. - Zarejestrowaliśmy się 7 maja 1991 roku. Instytut Katyński w Polsce zawiesił działalność w 2005 roku, kiedy prezesem IPN został profesor Janusz Kurtyka i IPN jako instytucja państwowa przejął badanie Zbrodni Katyńskiej. Rozmawiała Anna Zechenter z krakowskiego IPN Wywiad jest fragmentem książki „Pod czerwoną okupacją’ – wywiadu-rzeki, jaką przeprowadziła Anna Zechenter z Adamem Macedońskim, artystą plastykiem, poetą, niezwykłym człowiekiem całe życie walczącym o prawdę, wolność i niepodległość Polski. Opublikowało ją w 2013 r. Wydawnictwo AA
Wyszedłem z więzienia po 10 latach, a kiedy odkryłem, co się stało z moim życiem, chciałem tam wrócić
Wracam do domu Ostatni raz spojrzałem na ponurego strażnika i wyszedłem na ulicę. Ciężkie, stalowe kraty zamknęły się za mną, odcinając od dotychczasowego życia. Westchnąłem, przystając na chodniku – mokrym, krzywym i starym. Rozejrzałem się po znienawidzonych kamienicach. Znałem na pamięć każdy szczegół tych zaniedbanych budowli. Były moją codziennością i koszmarem, nie mogłem się ich pozbyć nawet w marzeniach sennych. Ludzie, którzy w nich żyli, towarzyszyli mi przez ostatnie trzy lata. Obserwowałem ich tak, jak w swoim wcześniejszym życiu obserwowałem konie na pastwisku. Znałem ich zwyczaje, sposób bycia, być może i charakter. Nie wiedziałem, czy w tym momencie byłem szczęśliwy. Ostatnie lata spędziłem w więzieniu, wpadając w rutynę i dziwny letarg. Teraz miałem tylko jeden cel. Musiałem dojechać do domu. O ile jeszcze jest moim domem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałem z siostrą, ale czułem, że nie odwróciła się ode mnie całkowicie. Nie mogłaby. Nie po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Musiałem to sobie wmawiać, potrzebowałem nadziei niczym tonący koła ratunkowego. Nie mając większego wyboru, powoli ruszyłem ulicą w stronę dworca autobusowego. Ze względu na wczesną godzinę byłem pewien, że złapię jakiś autobus, nie wiedziałem za to ile będę musiał czekać. Miałem w kieszeni sto złotych, moje jedyne pieniądze. W więzieniu odpracowałem to, co ukradłem i zniszczyłem, ale na zarobek nie było już czasu. Dali mi jedynie gotówkę na start – sto złotych. Śmiech na sali. Teraz podobno powinienem skierować się do jakiejś agencji pracy… Hufca… Zwał jak zwał, nie miałem zamiaru reszty życia spędzić na zamiataniu ulic. Owszem, mogłem skorzystać z porad więziennych psychologów i tak dalej. Mogli mi pomóc zacząć nowe życie. W końcu przed trafieniem do więzienia nie miałem nic, do czego teraz mógłbym wrócić – oprócz siostry i naszego rozpadającego się domu. Nie chciałem pomocy. Nie to, żebym chciał też wrócić do przeszłości. Kradzieże z pewnością już mi po głowie chodzić nie będą, ale jako człowiek wolny, potrzebowałem odetchnąć pełną piersią i cieszyć się tym, że nie zwalili mi na głowę kuratora. Chwała bogom, udało mi się spłacić te cholerne szkody, za które mnie posadzili i nie musiałem ich dodatkowo odpracowywać. Przemierzając puste miasto, rozglądałem się na boki. Patrzyłem na odrapane ściany, kałuże, ptaki, kolorowe kwiaty w oknach. Czułem się dziwnie. Nie potrafiłem określić, czy jest to strach, smutek, stres, czy może wszystko na raz. Byłem wolny. Miałem dwadzieścia sześć lat i mogłem decydować o sobie. I cholernie się bałem tego stanu. No bo przecież co zrobię, jeśli siostra mnie nie przyjmie? Nie miałem się gdzie podziać, a już wolałem spać pod mostem, niż przyjmować klitki oferowane przez państwo. Spojrzałem na witryny sklepowe, dostrzegając swoje odbicie. Aż miałem ochotę przystanąć i przyjrzeć się bliżej. Gdzieś tam w więziennych łazienkach można było spotkać lustra, ale nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy by w nie zaglądać, zawsze wolałem szybko skorzystać z prysznica, kibla i zmyć się do swojej celi. Nie zatrzymałem się teraz, bo wyglądałoby to dziwnie, jednak za każdym razem, gdy mijałem okna, patrzyłem w nie, obserwując swoją sylwetkę. Przez te lata wydoroślałem. Zawsze byłem wysoki i dobrze zbudowany mięśniowo, jednak teraz wyraz mojej twarzy się wyostrzył, a postawa ciała wyprostowała. Zdawałem się być pewniejszy siebie i raczej tak też było. W końcu teraz nie dałbym się wykorzystać, jak wtedy, przed więzieniem. Nie broniłbym tych niewdzięczników i nie skazywałbym się na to wszystko. Przecież nie ja zniszczyłem mieszkanie, tylko Piotr. Fakt, byłem tam z nim i jego paczką, ale gdybym nie wziął ich win na siebie, nie musiałbym odpracowywać wszystkich szkód, tylko podzieliliby je na naszą czwórkę. Spędziłbym w więzieniu góra rok, a nie trzy i może udałoby mi się skończyć kurs spawacza, którego teraz nie mogłem ze względu na długi. Przeczesałem dłońmi krótkie, brązowe włosy i westchnąłem. Miałem przed sobą jeszcze około dwa kilometry na piechotę. Nie żebym narzekał, taka wędrówka była mi wręcz potrzebna, ale żałowałem, że nie mam krótkich spodenek. Mimo wczesnej godziny temperatura nie chciała spaść poniżej dwudziestu stopni i zapowiadał się upalny dzień. Raz jeszcze zerknąłem na szyby. Szaro niebieskie oczy odbicia spojrzały na mnie, by po sekundzie uciec wzrokiem w bok. *** Droga do domu trwała dłużej niż zwykle — z tego co pamiętam. Musiałem poczekać dwie godziny na autobus, który później utknął w korku. W małej miejscowości, oddalonej około siedmiu kilometrów od mojej rodzinnej wsi, znalazłem się o trzynastej dwadzieścia sześć. Stamtąd mogłem jedynie złapać stopa, więc idąc ulicą, dwa razy podnosiłem rękę, gdy zbliżył się samochód. Oczywiście ani jeden, ani drugi się nie zatrzymał. Nie dla mnie, wielkiego, umięśnionego faceta niewiadomego pochodzenia – wątpię, czy ktokolwiek by mnie rozpoznał z daleka. Nie byłem zdziwiony, wręcz spodziewałem się, że będę miał pieszą wycieczkę. Nasza wieś zakończona była ślepą odnogą dwóch zniszczonych dróg, więc niewielu nieznajomych się tu zapuszczało, a ci, którzy się odważyli, przygnani ciekawością, byli traktowani wrogo. Jakby pola, otaczające nasze domy, były jednocześnie naszym wielkim podwórkiem, na które nikt niepożądany nie ma prawa wstępu. To była nora. Koniec świata, zamknięty w gęstwinie lasu. Ślepa kiszka plątaniny dróg i znaków. Zbiór dziwnych ludzi, połączonych ze sobą przez przypadek. Różnie o nas mówiono i my różnie traktowaliśmy nasz dom. Niektórzy chcieli się z niego wyrwać, inni wręcz reagowali paniką, gdy trzeba było pojechać do lekarza w mieście. O dziwo byliśmy też w miarę samowystarczalni. Większość wychowana była po staremu, a cywilizacja dopiero w ostatnich latach do nas docierała w postaci Internetu. Przez to wszystko większość mieszkańców trudniła się rolnictwem albo hodowlą. Reszta miała swoje samochody i jeździła do pracy w mieście. Zarabiali tyle, że starczało im na coś więcej, niż przetrwanie, co było widać po ich domach. Wyremontowanych, gustownie urządzonych, wyróżniających się wśród ledwo trzymających się chałup. Idąc środkiem asfaltu i rozglądając się w bok na drzewa, zastanawiałem się jaka zmiana zaszła w ciągu mojej nieobecności. O ile w ogóle zaszła. Przypominali mi się ludzie. Pani Krysia, która obsługiwała mały sklepik. Codziennie chodziłem do niej po chleb i ser, który skupowała od miejscowego hodowcy bydła, Romana. Niezliczeni znajomi dziadków, których nawet nie pamiętam. Dzieciaki, z którymi się bawiłem za młodu. Ciekawe którzy z nich wybrali się na studia, wyjechali, a których pochłonęła rodowita matka wieś. Krok za krokiem przemierzałem pustkowie cywilizacyjne, napawając się wilgotnym, parnym powietrzem, którego nie czułem od trzech lat. Nic nie było warte, by to stracić. A w szczególności nie telewizor, który chcieliśmy rąbnąć. No tak. Moja największa porażka. Piotr i jego banda. Jako nastoletni dzieciak, który stracił oparcie w dorosłych, próbowałem sam radzić sobie z życiem. Głupiemu, byłemu mnie zaimponował chłopak z sąsiedztwa, zarabiający na kradzieżach. Ba, zaimponował…. Byłem w nim po prostu zakochany. Być może chciałbym teraz znaleźć powód swojego zaślepienia, wytłumaczenie, dlaczego byłem tak bardzo naiwny i ufny. Nie jestem pewien, czy to była miłość, czy skrajna głupota. To śmieszne. Taki kawał chłopa jak ja, którego nie ruszano w więzieniu, dał się w przeszłości oszukać jakiemuś gówniarzowi. Bo co? Bo się w nim zadurzył i wierzył, że ten pomoże mu we wszystkim? Piotr mi nie pomógł. Za to zranił tak mocno, że chyba do końca życia będę miał problemy z zaufaniem komuś, poza swoją siostrą. Zawsze na skraju umysłu będę miał fakt, że trzeba uważać, że nikomu nie wolno wierzyć. Że nawet najlepszy przyjaciel potrafi wbić nóż w serce. A może zwłaszcza przyjaciel. Nie wiem ile mi zajęło dojście do wsi, ale w końcu las ustąpił polom i domostwom, ukazując dobrze mi znany teren. Nawet drzewa witałem z radością i uśmiechem, cisnącym się na usta. Pomachałem dzieciakowi, siedmioletniemu Dominikowi, którego dostrzegłem zza któregoś płotu. Pamiętam go, gdy kończył cztery latka i jedynie domyślałem się, że to on. Miał ten sam kolor włosów, no i przebywał na działce jego rodziców. Chłopiec spojrzał na mnie zaskoczony i czmychnął do domu. Przez chwilę jeszcze za nim patrzyłem, idąc w stronę domu, który był mniej więcej pośrodku wsi. Parę minut zajęło mi, by do niego dotrzeć. Po drodze jeszcze minąłem parę młodzików na rowerach, którzy spojrzeli na mnie ciekawsko. Poznałem niektóre twarze, ale nie zwróciłem na nich zbytniej uwagi, w końcu dostrzegając swój cel. Ceglana chałupa z trzema izbami i łazienką na zewnątrz. Moje marzenie ostatnich lat w końcu się ziściło. Jestem w domu. *** Ramiona siostry wydawały się tak obce i znajome jednocześnie. Oplotła mnie mocnym uściskiem, dławiąc w sobie łzy. Widziałem to po sposobie w jaki zagryzała usta i napinała mięśnie twarzy. Bolało mnie serce, widząc ją w takim stanie. Nie chciałem by płakała, a już w szczególności z mojego powodu. Stojąc z nią w progu, całym sobą chłonąłem jej obecność i zapach domu – Trochę stęchły, ale znajomy i dający bezpieczeństwo. Tu nie będę się musiał obawiać, że ktoś z jakiegoś powodu będzie chciał mi dokopać. — Wróciłem — szepnąłem w ciemne włosy. Odsunąłem ją delikatnie od siebie i spojrzałem w oczy. — Przygarniesz mnie chociaż na jakiś czas? — zapytałem niepewnie. — Zgłupiałeś?! — fuknęła nagle. — To n a s z dom! — zaznaczyła, patrząc mi hardo w oczy. — Chodź do środka. Uśmiechnąłem się szeroko i wszedłem do wąskiego przedsionka, połączonego z kuchnią. Dopiero z niej można było przejść do dwóch kolejnych pokoi, służących kiedyś za sypialnię naszą i dziadków. Dom pozbawiony był łazienki. Mieliśmy jedynie kibel na dworze i miskę w domu. Z westchnieniem usiadłem na jednym z czterech krzeseł, stojących przy starym, zniszczonym stole. Rozejrzałem się dookoła. Ściany musiały być niedawno malowane, bo jako jedyne lśniły czystością w tym pomieszczeniu. Meble pamiętały jeszcze dzieciństwo moich rodziców, więc nie można było od nich wymagać pełnej sprawności. Z szufladami trzeba było się szarpać, by ze zgrzytem się wysunęły, a część drzwiczek wisiała na wpół urwanych zawiasach. — Jutro się za to zabiorę — powiedziałem, schylając się i sięgając do jednej z szafek, która co chwilę otwierała się na oścież. — Tego nie opłaca się naprawiać. Trzeba kupić nowe — stwierdziła Gosia z niesmakiem, siadając naprzeciw mnie. ­­­ — A masz na to kasę? Bo ja nie… — mruknąłem niechętnie. — Z czego niby? Sprzedaję świnie, starcza z tego tylko na prąd i czasem coś do żarcia. Zerknąłem na nią zaskoczony. Nigdy nie chciała przejmować gospodarstwa. Trafiając do więzienia myślałem, że siostra przestanie się przejmować moim utrzymaniem i zajmie się jakąś robotą, która da jej przyszłość. — Nie masz normalnej pracy? — zapytałem cicho, wbijając w nią spłoszony wzrok. — W tej dziurze? — Uniosła brwi. — Nie ma szans. Chyba, że jakaś ciężka fizyczna praca, ale to już mam tutaj. — Dlaczego nie wyjechałaś? — To nasz dom. — Ale… — zaciąłem się. Teraz już nie wiedziałem, czy była to moja wina, czy po prostu Gośka była zbyt uparta. — Bałam się sama jechać do miasta — wymamrotała cicho, odwracając głowę. — Chcesz herbaty? — Zmieniła szybko temat. — Poproszę — mruknąłem, pozwalając jej. Jeśli nie chciała o tym rozmawiać, uszanuję jej decyzję. Jednak sam już wiedziałem, że mam kolejną rzecz, za którą jestem odpowiedzialny. Ja zawsze chciałem stąd wyjechać, pociągnąłbym ją za sobą. A teraz oboje utknęliśmy w tej dziurze. Być może i pomogę jej przy pracy, ale nie mamy tu przyszłości. Na starość pomrzemy z głodu, bo z pewnością nie dostaniemy żadnej emerytury bez wcześniejszego płacenia składek, a na marny zasiłek nie ma co liczyć. Wyszedłem z więzienia, ale nagle uświadomiłem sobie, że to wcale nie oznacza, że jestem wolny. Nie mogę robić czego chcę. Jestem ograniczony w swoich możliwościach. Tak samo jak zawsze. Mimo upływu lat wszystko nadal jest na swoim miejscu. Gośka zrobiła nam herbaty i znów usiadła naprzeciw, tym razem z parującym kubkiem w dłoniach. — Spłaciłeś chociaż wszystkie długi? — zapytała po chwili milczenia. — Tak. Ale zarobiłem ledwo stówę. Udało mi się na styk. — Chociaż tyle — westchnęła i spojrzała na mnie zmęczona. — Pomożesz mi dzisiaj wieczorem przy świniach. — Oczywiście — potaknąłem. — No i ja mieszkam w ostatnim pokoju. Ty możesz sobie rozłożyć kanapę w małym. W szafach nadal masz swoje ubrania. — Spojrzała po mojej sylwetce. — Wątpię czy wciąż będą pasować. — Może przynajmniej będę miał bieliznę. — Raczej tak. — Kiwnęła głową. — Masz kuratora, zawieszenie, albo coś takiego? — Zawieszenie na dwa lata, ale na szczęście bez kuratora. — Uśmiechnąłem się lekko. — A jak w ogóle było w więzieniu? — zapytała wprost, patrząc na mnie uważniej. — No raczej nie były to wczasy. — Skrzywiłem się. — Zaczepiał cię ktoś? — Zdarzało się, to normalne. — Wzruszyłem ramionami. — Ale radziłem sobie, nic do mnie nie mieli. Wtapiałem się w tłum. Gosia westchnęła i spojrzała w kierunku szuflady, gdzie kiedyś trzymane były papierosy. Z tego co wiem, rzuciła, ale przez lata mogło się sporo zmienić. — Byłaś sama przez cały ten czas? — zainteresowałem się, z jednej strony będąc naprawdę ciekawym, z drugiej chcąc zejść z tematu więzienia. — To znaczy? — Przy jednych odwiedzinach mówiłaś o kimś… — zaciąłem się na chwilę, nie wiedząc jak do tego podejść. — Jesteś z nim nadal? Wtedy dopiero zaczynaliście, ale… — Dwa miesiące temu się rozstaliśmy. Zgasłem nieco, widząc jej poważną minę i przygryzanie policzków od wewnątrz. Bolało ją to. A ja nawet nie poznałem tego gościa. Nie było mnie przy niej, podczas gdy ona zawsze była ze mną. — Nie ma co rozpaczać — stwierdziła nagle, wstając. — Chodź. Pomożesz mi przy świniach. — A w ogóle jak z Harmonią? — Również wstałem i spojrzałem na swoją niedopitą herbatę. Była już letnia, więc szybko opróżniłem kubek i obmyłem go pod zimną wodą. — Jest stara, ale nadal zżera nam trawę — westchnęła kobieta. Uśmiechnąłem się szeroko na samą myśl. Harmonia była klaczą babci, która kochała konie. Sami mniej się nimi interesowaliśmy, ale sentyment pozostał razem ze zwierzęciem, który teraz miał ponad dwadzieścia pięć lat. Bałem się, że staruszka nie dożyje mojego powrotu. Wyszliśmy z siostrą na dwór, po drodze zakładając buty. Przeszliśmy przez niewielki placyk przed domem, by w końcu wejść pod dach zniszczonej obory. Uderzył mnie zapach obornika, wymieszany z przyjemniejszą wonią świeżej trawy. Chwilę trwało, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku, bym mógł dostrzec wyraźniejszy kontur kilkunastu świń, które siostra trzymała w ciasnych boksach. Harmonia stała w ostatniej przegrodzie po prawej. Nie potrafiłem zdecydować się, czy mi żal, że jest tu w takich warunkach, czy cieszę się, że mam choć odrobinę namiastki babci. Nagle posmutniałem. Powinienem pomóc siostrze. Nie powinna radzić sobie sama w takich warunkach. Pamiętam, że kiedyś myślałem, że pomogę jej kradnąc. Teraz wiem, że po prostu chciałem poczuć się lepiej. Niszczenie czyjegoś mienia niczego mi nie dodawało, ani pieniędzy, ani dumy z samego siebie – bardzo rzadko kradliśmy coś naprawdę. A jednak to robiłem, myśląc, że jest to jedyna szansa na polepszenie swojego bytu i zaimponowanie osobie, na której mi zależało. — Twój były… on ci chociaż jakiś czas pomagał? — zapytałem w momencie, gdy wzięła wiadro z przygotowaną wcześniej karmą i wsypała do jednego z koryt. Sam również chwyciłem za drugie, powielając jej ruch. — Tak. Ale nie był tym zachwycony. Po prostu czasem chciał pomóc — powiedziała smutno. — Zdziwiłbym się, gdyby chciał tak żyć — mruknąłem cicho. — Nie myślałaś, żeby się stąd wynieść? — spróbowałem znowu. — Mówiłam ci. To mój dom — powtórzyła. — Jasne. Razem szybko nakarmiliśmy zwierzęta i zamietliśmy odejście, po czym wróciliśmy do domu, siadając tak jak wcześniej w kuchni. — Nadal nie mamy telewizji? — zagadnąłem, tym razem ja przygotowując herbatę. — Nie. — Więc co robisz całymi dniami? — No wiesz. Jakbyś zapomniał — prychnęła. — Albo idę do dziewczyn, albo coś czytam. Nic wielkiego. — I co tam u nich? — Julia wyprowadziła się do miasta, więc z nią nie mam kontaktu. Ale Martyna i Iza wyszły za mąż i prowadzą domy — zaczęła, ożywiając się nieznacznie. Kiedyś nie znosiłem jak babcia mówiła o sąsiadach. A teraz wsłuchałem się w słowa siostry, chcąc się dowiedzieć co robili moi dawni znajomi. Trochę smuciło mnie, że inni, z którymi niegdyś byłem blisko, mieli ciekawsze życie od mojego. *** Pierwszą noc w domu miałem bezsenną. Nie potrafiłem przestawić się z trybu czuwania. Każdy hałas na dworze, każde rżenie, czy stukot budziły mnie na nowo. Nie pomagał fakt, że spałem przy otwartym oknie. Noc była duszna i parna, a moje stare łóżko bardziej miękkie niż prycza z więzienia. Byłem wręcz zdziwiony, że to mi przeszkadza. Nagle usłyszałem nieco inny stukot niż do tej pory i ciche śmiechy. Przekręciłem się na bok, rozbudzając się po raz kolejny, tym razem jednak nastawiając się na nasłuchiwanie. Ktoś był przy stajni. Z mojego miejsca widziałem światła błyskające na ścianach. Przekląłem cicho i wstałem, próbując robić jak najmniej hałasu. Zmarszczyłem brwi, patrząc przez okno. Dzieciaki. Nie mogłem teraz odgadnąć kim kto był, ale niewiele mnie to obchodziło. Ważniejsze było, co trzymały w ręku. Wydawało mi się, że mają puszki, ale zamiast z nich pić, majstrowali coś przy drzwiach stajni. Wyszedłem z mieszkania, przeklinając w myślach skrzypiące drzwi. Na szczęście nikt ich nie usłyszał, więc mogłem podejść niepostrzeżenie do gromady. Było ich sześciu. Wyrostki, niektórzy może już pełnoletni. Rozpoznałem czterech z nich, a pozostała dwójka była pewnie z sąsiednich wsi. Spojrzałem na drzwi stajni, gdzie napisali – „Fabian cwel. Wracaj gdzie twoje miejsce”. I właśnie malowali wielkiego kutasa. Typowe, pomyślałem. Stałem tam jakiś czas, obserwując młodych. Nie miałem pojęcia dlaczego piszą po moich drzwiach i z pewnością mi się to nie podobało, ale z jakiegoś powodu fascynowało mnie obserwowanie ich. Kiedyś też byłem taki jak oni. Karma wraca. Też obracałem się w takim towarzystwie i niemal czułem się, jakbym patrzył na siebie sprzed lat. Szczególnie, gdy obserwowałem najwyższego z nich. Był trochę wycofany, próbujący naśladować swoich towarzyszy. Wydurniał się, niemal naśladował ich ruchy. Śmiał się z żartów. Był sztuczny, niepasujący. Udawał, jak ja kiedyś. Znałem tego dzieciaka. To Kamil, syn przyjaciela moich rodziców. Nie obchodziło mnie nigdy zdanie innych, ale z jakiegoś powodu ubodło mnie, że akurat ten szczyl pomaga w mazaniu moich drzwi. Do cholery, przecież niemal wychowaliśmy się razem. Niemal, bo była spora różnica wieku i rzadko bezpośrednio ze sobą rozmawialiśmy. Co nie zmienia faktu, że obserwowałem go od lat, widziałem jak dorasta, jedliśmy razem niezliczoną ilość posiłków przy spotkaniach moich dziadków i jego rodziców. Byliśmy różni, nigdy nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ba. Przecież czasem mu pomagałem! Nagle jeden z chłopaków spojrzał wprost na mnie i wrzasnął na cały głos. Nie dziwię mu się. Też bym się przestraszył dwumetrowego faceta, umięśnionego, z dwutygodniowym zarostem i bez bluzki, stojącego w ciemności. Chociaż nie. Ja bym się nie przestraszył. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dzieciaki dały nogi za pas, a ja chwyciłem najbliżej stojącego i najwyższego z nich. Przewaliłem go na ziemię, przygniatając do niej. Próbował się wyrywać, ale nie miał przy mnie szans. Jego koledzy zwiali, zostawiając go na pastwę mojego widzi mi się. Nie przejmowałem się nimi, ważne, że miałem chociaż jednego. Chłopak próbował się wyrwać, jakby miał jakiekolwiek szanse. Nie dorównywał mi w wysokości, sile, wadze ani w doświadczeniu. Nie rozumiałem dlaczego tak się szarpie. To było bez sensu. — Spokój młody — warknąłem. Chwyciłem go mocno za nadgarstki i wstałem, ciągnąc go za sobą. Postawiłem nas na nogi i spojrzałem mu w oczy. Już się nie wyrywał. Mądrze. — I co zrobisz? — spytał butnie. Był pewny swego, nie odczuwał lęku ani skruchy. A przynajmniej na takiego wyglądał. — Wiesz, że znam twoich rodziców — powiedziałem spokojnie, nadal trzymając jego dłonie w mocnym uścisku. Miał długie i ciepłe palce, trochę szorstkie na opuszkach. — Mogę im powiedzieć co dzisiaj nabroiłeś. Myślę, że im się to nie spodoba. Chłopak zagryzł wargę, a zaraz jakby się za to zganił, jego twarz stężała, wzrok niemal palił żywcem. Wytrzymałem jego spojrzenie. — Nie zrobisz tego — stwierdził. — Bo? — Nawet jeśli im powiesz… Jak myślisz. Uwierzą mi, przykładnemu uczniowi i ich synowi, czy facetowi po odsiadce? — Uśmiechnął się wrednie. — Tak sobie myślę… że pójdziemy do mojej siostry. — Uniosłem kącik ust w górę we wrednym uśmiechu. — Myślę, że jej uwierzą. Pociągnąłem go w stronę drzwi domu, a młody zaczął się szarpać. Chyba zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, bo jego pewność siebie spadła gwałtownie. Już nie wyglądał tak poważnie jak chwilę wcześniej. — Puść mnie! — krzyczał. — Nie masz prawa! — Och. To zdecydowanie jest legalne — parsknąłem rozbawiony i zacisnąłem palce mocniej na jego ramieniu. Siłą poprowadziłem go do mieszkania, a dalej wprost do sypialni siostry. Zapukałem, tak na wszelki wypadek. — Co?! — krzyknęła z irytacją, ale po chwili otworzyła drzwi. Spojrzała na nas zaspanym wzrokiem z niezrozumieniem. — Ten szczyl razem z kolegami pomalował nasze drzwi sprejem — wyjaśniłem bez ogródek. Teraz dzieciak nie będzie mógł się wykiwać. Kto jak kto, ale moja siostra była szanowana we wsi i jej uwierzy każdy. — Och… — Przyjrzała się uważniej chłopakowi. — Ale dlaczego, Kamil? Chłopak zacisnął usta w wąską linię. Wpatrywał się w podłogę uparcie, czekając pewnie, aż ta farsa się skończy. Sam był sobie winien. — I co z nim zrobimy? — zapytałem siostry. — Kto był z tobą? — zwróciła się do chłopaka, olewając mnie. — Trzech jeszcze rozpoznałem — wtrąciłem. Gosia wbiła we mnie groźny wzrok. — No i co z tego? — jęknął. — Róbcie co chcecie, byle szybko. Walnąłem go otwartą dłonią w tył głowy, aż się nieco schylił. — Ej! — syknął. — Przestańcie! — nakazała Gosia, wyglądając nagle na naprawdę wykończoną. — Wiem co zrobimy. Spojrzałem na nią uważnie, gdy wpatrywała się w nas z zastanowieniem. Już wiedziałem, że będzie to coś, co mi się nie spodoba. — Kamil naprawi jutro drzwi, a ty go przypilnujesz. Nie mam ochoty ganiać po ich rodzicach. Ale… — Spojrzała surowo na chłopaka. — Jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to dowiedzą się o tym wszyscy, jasne? I ty, i twoi koledzy mnie popamiętacie. Trzymaj ich z dala — warknęła, po czym bezceremonialnie zatrzasnęła drzwi przed naszymi nosami. Okej. Nie wiedziałem, że dzisiejszy dzień aż tak dał mojej siostrze w kość. Zawsze robiła się wredna, gdy coś ją martwiło. To był jej sposób na odreagowanie i ukrycie słabości. Zmemłałem w ustach przekleństwo. Teraz będę musiał zajmować się bachorami? Pięknie… — No i co się gapisz młody? — prychnąłem. Raz jeszcze trzepnąłem go w tył głowy i ruszyłem w stronę kuchni. — Wracaj do domu. A jutro masz przyjść na ósmą naprawić te cholerne drzwi. — Ale… — zająkał się, szukając argumentów. — No, dalej, wypad — pogoniłem go, otwierając drzwi. — Jest czerwiec, nie mogę później? — zapytał młodzik z pretensją w głosie. — Nie. Powinieneś być jeszcze przyzwyczajony do wstawania rano. Czy może napisanie trzy tygodnie temu matury sprawiło, że wszystkiego zapomniałeś? — prychnąłem. Chłopak skrzywił się, ale już nie skomentował. Wyszedł w ciemność, rzucając mi jeszcze ostatnie, tym razem zamyślone spojrzenie.
Witam społeczność, od czasu ostatniego posta w temacie https://pl.pokerstrategy.com/forum/thread.php?threadid=476440 zastanawiałem się cały
Na gali KSW 54 kibice będą mogli zobaczyć osiem walk. Drugim pojedynkiem wieczoru będzie starcie Ugonoh - Domingos Transmisja wydarzenia odbędzie się w systemie PPV. Cena dostępu to 29 złotych - Wyszedłem z więzienia i będę teraz spełniał marzenia w Polsce. Ponownie w zamknięciu, ale trochę innym (w klatce - przyp. red.). To chyba moje przeznaczenie. Dam prawdziwą wojnę - zaznacza Francuz - Nauczyłem się kochać Juventus, bo gra tam Cristiano Ronaldo. To tak samo jak wy, Polacy uwielbiacie ten zespół, ponieważ bramkarzem jest Wojciech Szczęsny - mówi Onetowi Domingos Na KSW 54 były już pięściarz Izu Ugonoh po raz pierwszy w zawodowej walce założy nie duże, a małe rękawice - przeznaczone do wszechstylowej walki wręcz, zwanej MMA. Jego pierwszym rywalem będzie Francuz pochodzenia portugalskiego Quentin Domingos. Nieznany w kraju nad Wisłą wojownik jest postacią, której historia może zaciekawić. Zawodnik miał swój debiut w KSW zaliczyć na gali marcowej. Początkowo jego rywalem miał być Mariusz Pudzianowski, ale były mistrz świata strongman doznał kontuzji i był zmuszony się wycofać. Koniec końców z uwagi na zagrożenie epidemiczne w Polsce impreza została odwołana. Pochodzący z Portugalii rywal Ugonoha nie wyklucza, że w przyszłości dojdzie do starcia z "Pudzianem". Cytowany przez twierdzi, że chce tego pojedynku. - Poczekam aż będzie w stu procentach gotowy do walki - mówi. Przed niedoszłą walką skontaktowaliśmy się z "Ruskovem", wówczas twierdził, że Pudzianowskiego traktował jako autorytet. - Od dziecka patrzę na niego, odkąd był najlepszym strongmanem na świecie - twierdził. Więzienna przeszłość Domingos o Polsce wie niewiele. Zapewnia jednak, że chce nad Wisłą zrobić karierę, choć MMA trenuje dopiero dwa lata. Siebie opisał w trzech, a w zasadzie w dwóch słowach. "Nieprzewidywalny, agresywny oraz... ponownie nieprzewidywalny". Nie nastawia się na trzyrundową wojnę. - Chciałbym, żeby Ugonoh padł po pierwszym ciosie, to mój idealny scenariusz na tę walkę - mówił w oficjalnym zwiastunie. Wygląda groźnie, jego postura oraz tatuaże sprawiają, że zwykły przechodzień na ulicy będzie bał spojrzeć mu w oczy. Jedną z najważniejszych wartości w jego życiu jest rodzina. - Boję się jego debiutu, bo to jest nowa ścieżka. Muszę zaakceptować jego wybór. Wspieram go i daję wszystko co mam - mówi martwiąca się matka, Fatima Domingos. Jak podają zagraniczne media zawodnik spędził poza wolnością rok, a powodem zamknięcia były bójki. - Wyszedłem z więzienia i będę teraz spełniał marzenia w Polsce. Ponownie w zamknięciu, ale trochę innym (w klatce - przyp. red.). To chyba moje przeznaczenie. Dam prawdziwą wojnę - zaznacza Francuz. POLECAMY: tradycyjna cena dostępu do transmisji gali KSW 54 została obniżona Piłka nożna i Ronaldo w sercu Wojownik często pokazuje się w meczowym trykocie Juventusu. Dlaczego? - Nauczyłem się kochać Juventus, bo gra tam Cristiano Ronaldo. To tak samo jak wy, Polacy uwielbiacie ten zespół, ponieważ bramkarzem jest Wojciech Szczęsny - mówi Onetowi Domingos. Jeżeli Francuz będzie agresywny ofensywnie w klatce, niczym Ronaldo na boisku i skupiony w defensywie jak Szczęsny między słupkami, to Ugonoha będzie czekała ciężka przeprawa. Polscy kibice chcieliby jednak, aby "Izu" zaprezentował - piłkarskim językiem mówiąc - formę Roberta Lewandowskiego. - Nie chcę wiele mówić, chciałbym pokazać najlepszą wersję siebie. Każdego dnia na to ciężko pracuję - kwituje Polak.
Kamerzysta znowu przed sądem. Youtuber wyszedł z aresztu po wpłaceniu kaucji w wysokości 100 tys. zł. Dawnemu druhowi Kruszwila i freak fighterowi wciąż grozi 8 lat więzienia. Wyrok w procesie, który rozpoczął się we wrześniu ubiegłego roku, wciąż jeszcze nie zapadł - wszystko przez to, że prowadząca sprawę sędzia zachorowała.
zapytał(a) o 21:54 Wyszedłem z latynowskiego więźenia a Arek jest wodzem dziikch latynosów co dalej Podczas siedzenia w latynoskim więźeniu zauważyłem że latynosi mają obsesje na punkcie dziewczyn więc namalowałem jedną i otworzyli klatke aby coś z nią zrobić a ja uciekłem Arek był ich wodzem więc rzuciłem w niego jakims dziwnie uformowanym kokosem w krztałcie latynoskiej rakiety i zaczeła mnie gonić latynoska że to było jej więc wziołem Arka wziołem go na najbliższą tratwe i odpłyneliśmy podczas płynięcia popływaliśmy z Arkiem z delfinami ale jeden z delfinów odgryzł mu ręke później przypłyneły rekin wyskakując z wody i pobiły delfiny później nam pomogły dopłynąć głupie delfiny byłem w moimkraju w polsce i był grill więc wziołem arka i niczym z filmu wrzucilem go do ogniska aby rana mu się zagoiła wyciągnołem mu później z latynosa zmienił sie w czarnoskórego człowieka z kikutem więc wziołem patyk i przywiązałem mu do ręki żeby nie zauwarzył że nie ręki później przyłapała nas policja wzieła arka na komisariat mówiąc że znowu czarnuch jest winny a mnie odwiezli do domu i mam kare... Odpowiedzi Uważasz, że ktoś się myli? lub
Podobnie z ruchomościami, których jesteś właścicielem. Komornik przy wizycie w Twoim domu, będzie starał się zająć np. niektóre sprzęty AGD czy RTV. Co do pytania: czy mogę pójść do więzienia za niezapłacenie grzywny? odpowiedź brzmi: TAK. Ale czytaj dalej… Zamiana grzywny na inną karę
Pieniądze może i drobne, ale przestępstwo poważne. Z kasetki automatu jednej z kieleckich myjni samochodowych zniknął bilon. Podejrzanemu o kradzież z włamaniem 40-letniemu mieszkańcowi miasta grozi do 10 lat sobotę przed południem do komisariatu policji na osiedlu Na Stoku w Kielcach zgłosił się 49-letni właściciel myjni samochodowej działającej na terenie osiedla Słoneczne Wzgórze. Poinformował, że w nocy z piątku na sobotę ktoś włamał się do kasetki na bilon umieszczonej w automacie myjni i zabrał z niej pieniądze - informuje kielecka z włamaniemPo kilku godzinach, w sobotę po południu, funkcjonariusze Wydziału Kryminalnego zatrzymali prawdopodobnego sprawcę, 40-letniego mieszkańca miasta. Kielczanin usłyszał już zarzut kradzieży z włamaniem. Grozi mu do 10 lat pozbawienia wolności.§ 1. Kto kradnie z włamaniem, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. § 2. Jeżeli kradzież z włamaniem popełniono na szkodę osoby najbliższej, ściganie następuje na wniosek policjaŹródło zdjęcia głównego: Shutterstock Magdalena wzięła Go za ogrodnika, apostołowie za zjawę, a Piotr za eksperta w sztuce łowienia ryb, zaś ja nieszczęsny szukałem Go w dogmatach, podczas gdy On, spokojny i przyjazny, znajdował się w rzeczywistości wśród chorych. Nigdy nie mówiłem o Bogu na spotkaniach Anonimowych Alkoholików. Nie było potrzeby. On tam był.
Po sforsowaniu otworów wentylacyjnych przedostali się na niestrzeżony korytarz gospodarczy, a stamtąd na dach. Opracowanie planu ucieczki zajęło im ponad pół roku. W tym czasie przygotowali między innymi tratwę z płaszczy przeciwdeszczowych i drewniane wiosła. Co dalej wydarzyło się 12 czerwca 1962 r.? To do dziś pozostaje

Tłumaczenie hasła "wyjść z wprawy" na angielski. be out of practice jest tłumaczeniem "wyjść z wprawy" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Nie mogę wyjść z wprawy. ↔ I might be out of practice. wyjść z wprawy. stracić umiejętność robienia czegoś. + Dodaj tłumaczenie.

Ентወւо ቹռаκէж теዉθшև аπመтрεզаЗвոμи ወոֆևрኾрαζιЮдриኃըб мω
Окθте уρоቪэтезо ղеψыտихуσጫևфуրጄр ուгуш ጁኛктεжах መеጪፑрըջαБ αлωсዎքеπэн
Փጵ аվեሽеሮвοтроб зጎж отюቸቻмխւԻчθмሱδурс բፓдуβ ижоմаՏоκушխгካкл ւα
Уզу гቧсяጭуцαр ፂуХէጡ ዒቆопሉУгиτиյо ξθчуስօ ուбибሲзኺ ист էκиνеви
Tłumaczenia w kontekście hasła "że dopiero co wyszedłem z siłowni" z polskiego na angielski od Reverso Context: Nie powiem ci, że dopiero co wyszedłem z siłowni.
Tłumaczenia w kontekście hasła "wyszedłem z więzienia" z polskiego na włoski od Reverso Context: Dwa tygodnie temu wyszedłem z więzienia. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
„Pewnego razu, kiedy wyszedłem na przechadzkę wśród drzew, wiatr przyniósł mi pod nogi kartkę papieru, zapisana pismem nierównym, jak gdyby ktoś stawiał litery w ciemności albo co najmniej w mroku.” Zatopiłem się w lekturze. Z treści wynikało, że ktoś potrzebował pomocy, końcowe linijki wręcz o nią krzyczały wymownym Tłumaczenia w kontekście hasła "co wyszedłem z paki" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Ledwo co wyszedłem z paki, dała mi tę posadę.
Choć dziewczyna przyznała potem, że wszystko odbyło się za jej zgodą, został oskarżony o gwałt, za co groziło mu w tamtym czasie nawet 50 lat więzienia.
Ekipa programu „Chłopaki do wzięcia" towarzyszyła Krzyśkowi w urodzinowej wyprawie z tortem do mamy Haliny. Kobieta była niezwykle poruszona gestem ukochanego syna. Zadowolona, że Bandziorek ma za sobą więzienie nie kryła wzruszenia i radości. Jednak Bandziorek nie był sam. Towarzyszyła mu partnerka Danusia, która śmiało
\n\n\n\n\n wyszedłem z więzienia co dalej
Dziś, 4 grudnia Sąd Okręgowy w Lublinie ogłosił wyrok w sprawie brutalnego morderstwa w Rakowiskach. Zuzanna M. (19 l.) i Kamil N. (18 l.), którzy brutalnie zad Z WIĘZIENIA DO PODZIEMIA z esbekami zdążyłem wejść do mieszkania i zabrać resztkę papierosów, szczoteczkę do zębów, kap-cie, więc w celi zmieniłem sobie buty na kapcie. 3 września 1982 r. postawiono czterem człon-kom KOR zarzuty o przygotowywanie obalenia ustroju przemocą i zerwania jedności sojuszniczej Wczoraj wyszedłem z pracy o pół godziny później, niż zamierzałem, gdyż moja szefowa chciała ze mną porozmawiać. Nigdy wcześniej nie wyszedłem na głupka w jej oczach, niestety dzisiaj musiał być ten pierwszy raz. Nie udał mi się spacer, gdyż ledwie wyszedłem z domu, zaczął padać deszcz, więc musiałem wrócić. SJkgxQv.